Podoba Ci się ten wpis?
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dobre filmy fabularne, które wyszły w ostatnich latach i gdzie główną tematyką są wyścigi samochodowe można policzyć na palcach jeden ręki. Tak naprawdę poza niezłym Wyścigiem (Rush) z 2013 roku z pamięci nie jestem w stanie wymienić nic więcej. To pokazuje jaka posucha panuje w tym temacie i choćby z tego powodu obok Le Mans ’66 nie można przejść obojętnie.

Film zachęca do obejrzenia dzięki dobrej obsadzie (osoby Christiana Bale’a i Matta Damona mówią same za siebie), solidnemu reżyserowi (James Mangold, który ostatni zaskoczył mnie niezłym Loganem), nawiązaniem do prawdziwej historii oraz liczną reprezentacją klasycznych samochodów wyścigowych. Trailer potwierdza to wszystko jeszcze bardziej podkręcając apetyt. Postanowiłem przekonać się o tym na własnej skórze (własnych oczach?) i nową wyścigową produkcję obejrzeć w kinie.

Krótka próbka tego co nas czeka podczas seansu Le Mans ’66

O wyjściu do kina gdy masz małe dzieci w domu słów kilka…

Lubię kino. Lubię do tego stopnia, że filmy na wielkim ekranie mógłbym oglądać kilka razy w tygodniu. Niestety obowiązki w pracy i w domu, a w szczególności dwójka małych dzieci skutecznie taką możliwość ograniczają. Żeby Wam dobrze zobrazować jak dużą miałem ochotę obejrzeć Le Mans ’66 opiszę w skrócie całe przygotowanie:

  • Namawianie Żony. Do kina chodzimy najczęściej razem, jest to świetna okazja aby wyrwać się na chwilę od dzieci. Wystarczy tylko uzasadnić Żonie, że 2,5 godzinny film o wyścigach będzie lepszy niż komedia romantyczna 😉
  • Urlop w pracy. Jeszcze do niedawna pomysł wyjścia do kina na seans o godzinie 13:30 (i jeszcze w dzień powszedni) wydawał mi się zupełnie absurdalny, a obecnie to najbardziej rozsądna opcja pomagająca spiąć logistykę całego przedsięwzięcia.
  • Załatwienie opieki dla dzieci. Trzeba znaleźć kogoś kto poświęci swój cenny czas i w środku tygodnia popilnuje przez 3-4 godziny dwójki (jeszcze w miarę grzecznych) dzieci. W takich sytuacjach instytucja dziadków okazuje się wprost bezcenna 😉
  • Przygotowanie pokarmu dla malucha. Młodszy syn ma dopiero kilka miesięcy i niemal na stałe przyczepiony jest do piersi Żony (którą do kina chciałem oczywiście zabrać). Na ratunek przyszedł pokarm, którego nadmiar zamroziliśmy jeszcze podczas pierwszego miesiąca karmienia. Zgromadzone zapasy powinny nam jeszcze wystarczyć na kolejne 3 wyjścia do kina 😉

Teraz rozumiecie, że uwzględniając całe zamieszanie i nakłady potrzebne na organizację takiego wyjścia, oczekiwania co do filmu miałem naprawdę spore…

Jaki jest Le Mans ’66?

Już na wstępie zdradzę, że film jest dobry, a momentami nawet bardzo dobry. Nie jest pozbawiony wad, ale zdecydowanie jest to pozycja którą warto obejrzeć.

Takim plakatem promowany jest film w kinach

W Polsce produkcja nosi tytuł „Le Mans ’66”, choć oryginalny tytuł „Ford v Ferrari” lepiej opisuje główny wątek fabularny produkcji. Historia przenosi nas do lat 60 ubiegłego wieku i stara się przedstawić genezę dołączenia Forda do rywalizacji najsłynniejszego długodystansowego (24h) wyścigu w Le Mans. W tle pojawiają się wątki podupadającego koncernu Forda produkującego „nudne” auta i próbę odrodzenia marki poprzez sukcesy w motorsporcie. Swoją drogę Ford rozpoczyna nieco na skróty próbując wykupić będące w tarapatach Ferrari. Gdy plan przejęcia włoskiego producenta upada, niejako w formie odwetu Ford uruchamia swój program wyścigowy aby odegrać się na utytułowanej marce z Maranello. Reszty możecie domyśleć się sami – na ścieżce do finałowego sukcesu (choć zakończenie nie jest raczej happy endem) są wzloty, upadki, krew, pot, łzy i walka z przeciwnościami losu oraz korpo-machiną w strukturach Forda.

Na pewno nie będziecie się nudzić. Film potrafi zaskoczyć i to często właśnie w miejscach w których jest najbardziej zgodny z prawdziwymi wydarzeniami (jak widać najlepsze scenariusze nadal pisze życie ;)). Ciekawe są też wątki kariery Kena Miles oraz tego jak i w jakich okolicznościach firma Carrolla Shelby’ego splotła swoje drogi z Fordem (do tej pory jest najbardziej znanym tunerem aut tej marki). Więcej szczegółów fabuły nie chcę zdradzić aby nie popsuć Wam zabawy.

Przy takiej produkcji warto zajrzeć za kulisy

Warto wspomnieć kilka słów o kreacjach aktorskich. Christian Bale jako Ken Miles jest najjaśniejszym punktem obsady, ale jego specyficzna maniera może nico denerwować. Matt Damon dobrze pasuje do roli Carrolla Shelby’ego, ale ciężko go za coś dodatkowo wyróżnić. Podobnie jest z resztą aktorów – poprawnie, ale bez fajerwerków. Mało przekonywujące były dla mnie kreacje dyrekcji Forda w szczególności postać Henry’ego Forda II (zupełny brak charyzmy jak na głównego szefa koncernu) oraz Leo Beebe, z którego uczyniono główny czarny charakter przesadnie uosabiający całe zło koncernów motoryzacyjnych. Całe szczęście że w głównej obsadzie mamy także Forda GT40 – jedno z najpiękniejszych aut tamtych czasów.

Matt Damon i Christian Bale – największe gwiazdy produkcji / fot. materiały promocyjne Fox Movies

Film zaskakuje pewną formą prostoty, nie sili się na zbędą widowiskowość i mimo że wyścigi przedstawione są w sposób dosyć atrakcyjny to montażyści stosują sprawdzone rozwiązania (ciągłe zbliżenia na pedały, obrotomierz, twarz kierowcy itp.). Efekty te w połączeniu z charakterystycznym filtrem „retro” (ograniczającym paletę widocznych na ekranie kolorów) oraz prawdziwymi autami z epoki potęgują wrażenie podróży w czasie – naprawdę da się odczuć to jak „ścigano się kiedyś” i to jak wiele ryzykowali wtedy kierowcy. I to odczucie jest jedną z największych zalet filmu – na ekranie niemal daje się wyczuć opary benzyny.

Oscar za najlepszą rolę w filmie powinien powędrować jednak do Forda GT40 – to on bryluje na ekranie

Ale to nie koniec, film po obejrzeniu zostawia nas z pytaniem…

Jak to było naprawdę?

Przyznam się, że idąc do kina nie znałem szczegółów prawdziwej historii. Pewne rzeczy „obiły mi się o uszy”, ale celowo nie pogłębiałem tematu aby nie psuć sobie zabawy. Poskutkowało to tym, że zaraz po wyjściu z kina miałem ochotę sprawdzić które wydarzenia były autentycznie, a które zostały przekręcone lub podkręcone na potrzeby filmu. Dochodząc do prawdy zaskakujące było to, że kilka rzeczy jakie obstawiałem jako zupełną fikcję okazały się jak najbardziej prawdziwe. Warto sprawdzić to na własną rękę.

To jak to był naprawdę? Uwaga – duże spojlery!

Pomocny w tym będzie dokument „The 24 Hour War”. Produkcja jest dostępna m.in. na polskim Netflixie i przybliży Wam prawdziwe wydarzenia jakie zainspirowały twórców do stworzenia filmu Le Mans ’66.

The 24 Hour War – dokument dostępny m.in. na polskim Netflixie

Finalny werdykt

Film ma swoje braki, ale gdy wychodziłem z kina nie byłem zawiedziony. Historia jest na tyle ciekawa i umiejętnie przedstawiona, że nie trzeba być znawcą motoryzacji aby dobrze się bawić. Spokojnie można też zabrać ze sobą drugą połówkę – potwierdza to moja Żona, która z seansu wyszła zadowolona.

Moja ocena? Mocne 8/10 i obowiązkowa pozycja dla każdego fana wyścigów.

P.S. Spodobał Ci się nasz wpis? Możesz nas wesprzeć stawiając nam kawę. Dzięki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.